Pewien stary
wiejski dom z czerwonej cegły został przeznaczony na sprzedaż po tym, jak
zmarła jego jedyna i ostatnia właścicielka. Trzeba było zrobić w nim porządek,
by przygotować go na wizyty zainteresowanych.
Sprzątanie odbywało się na zasadzie palenia wszystkiego, co nie nadawało
się już do użytku. Wśród elementów wyposażenia obok kilku thonetowskich krzeseł
i ciężkiej drewnianej szafy znalazła się niewielka toaletka z lat
siedemdziesiątych. Rozebrano ją na części. Odkręcono potrójne lustro, wyjęto
wszystkie szuflady, zdemontowano drzwiczki w dębowej okleinie. Chwile dzieliły
ją od pożarcia przez ogień. Nie wiadomo jakim cudem właśnie w tym momencie
zerwał się tak silny wiatr, że rozpalenie ogniska okazało się czymś absolutnie
niemożliwym. Dzień później dostałem telefon od jednej pani mieszkającej
nieopodal (będącej "na bieżąco" w kwestii aktualnych wydarzeń we wsi,
która zrelacjonowała mi przy okazji wszystko, co opisałem wyżej), żeby przyjechać
i rzucić okiem na ten mebel póki jeszcze jest, bo może uda mi się z niego coś
zrobić...
Wiele mebli, które odnawiam, znajduję właśnie na wsiach. Nie wszystkie jednak mogą liczyć na tyle szczęścia, co wspomniana toaletka, która czeka bezpiecznie na odnowienie. Któregoś razu pojechałem do domu mojej prababci, bo miało tam czekać na mnie kilka starych foteli do zabrania. Okazało się, że są to fotele z lat dziewięćdziesiątych obite w tkaninę o fakturze przypominającej przeskalowany sztruks w kolorze "kawa z mlekiem". Stały w oborze i zdążyły nasiąknąć wilgocią. Podarowałem sobie robienie z nich czegokolwiek, ale w ostatniej chwili wyciągnąłem z kupki drewna przeznaczonego na opał bukowe krzesełko z lat dwudziestych, które służy mi do dzisiaj jako krzesło do pracy.
Wiele mebli, które odnawiam, znajduję właśnie na wsiach. Nie wszystkie jednak mogą liczyć na tyle szczęścia, co wspomniana toaletka, która czeka bezpiecznie na odnowienie. Któregoś razu pojechałem do domu mojej prababci, bo miało tam czekać na mnie kilka starych foteli do zabrania. Okazało się, że są to fotele z lat dziewięćdziesiątych obite w tkaninę o fakturze przypominającej przeskalowany sztruks w kolorze "kawa z mlekiem". Stały w oborze i zdążyły nasiąknąć wilgocią. Podarowałem sobie robienie z nich czegokolwiek, ale w ostatniej chwili wyciągnąłem z kupki drewna przeznaczonego na opał bukowe krzesełko z lat dwudziestych, które służy mi do dzisiaj jako krzesło do pracy.
Była końcówka listopada, zimno, mokro i szybko robiło się ciemno. Babcia
zaprosiła mnie do siebie wiosną - zaplanowała porządki na strychu swojego
poniemieckiego domu, gdzie pełno było bibelotów i rupieci, które - jeśli ja ich
nie wezmę - zostaną wyrzucone. Czekałem więc na obiecany telefon. Przyszła
wiosna. Kilka razy sam upewniałem się, czy wielkie porządki mnie nie przypadkiem
nie ominęły. Po wiośnie przyszło lato, a kiedy lato się kończyło dostałem
telefon, na który tak długo czekałem! Wiadomości dla mnie miały być lepsze, niż
mogłem się spodziewać, bo nie będę musiał się fatygować, męczyć i sprzątać.
Sąsiad z domu obok zaoferował swoją pomoc. Uporządkował strych, a nawet zrobił
pożytek ze śmieci. Wnuki, które przyjechały do niego w wakacje zapragnęły
naprawdę wielkiego ogniska, więc na rozpałkę jak znalazł! Nie byłoby w tym nic
nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że owymi śmieciami okazała się przyczepka
wiekowych mebli i pamiątek...