3/31/2014

Cudowne ocale-nie

Pewien stary wiejski dom z czerwonej cegły został przeznaczony na sprzedaż po tym, jak zmarła jego jedyna i ostatnia właścicielka. Trzeba było zrobić w nim porządek, by przygotować go na wizyty zainteresowanych.  Sprzątanie odbywało się na zasadzie palenia wszystkiego, co nie nadawało się już do użytku. Wśród elementów wyposażenia obok kilku thonetowskich krzeseł i ciężkiej drewnianej szafy znalazła się niewielka toaletka z lat siedemdziesiątych. Rozebrano ją na części. Odkręcono potrójne lustro, wyjęto wszystkie szuflady, zdemontowano drzwiczki w dębowej okleinie. Chwile dzieliły ją od pożarcia przez ogień. Nie wiadomo jakim cudem właśnie w tym momencie zerwał się tak silny wiatr, że rozpalenie ogniska okazało się czymś absolutnie niemożliwym. Dzień później dostałem telefon od jednej pani mieszkającej nieopodal (będącej "na bieżąco" w kwestii aktualnych wydarzeń we wsi, która zrelacjonowała mi przy okazji wszystko, co opisałem wyżej), żeby przyjechać i rzucić okiem na ten mebel póki jeszcze jest, bo może uda mi się z niego coś zrobić...
Wiele mebli, które odnawiam, znajduję właśnie na wsiach. Nie wszystkie jednak mogą liczyć na tyle szczęścia, co wspomniana toaletka, która czeka bezpiecznie na odnowienie. Któregoś razu pojechałem do domu mojej prababci, bo miało tam czekać na mnie kilka starych foteli do zabrania. Okazało się, że są to fotele z lat dziewięćdziesiątych obite w tkaninę o  fakturze przypominającej przeskalowany sztruks w kolorze "kawa z mlekiem". Stały w oborze i zdążyły nasiąknąć wilgocią. Podarowałem sobie robienie z nich czegokolwiek, ale w ostatniej chwili wyciągnąłem z kupki drewna przeznaczonego na opał bukowe krzesełko z lat dwudziestych, które służy mi do dzisiaj jako krzesło do pracy.
Była końcówka listopada, zimno, mokro i szybko robiło się ciemno. Babcia zaprosiła mnie do siebie wiosną - zaplanowała porządki na strychu swojego poniemieckiego domu, gdzie pełno było bibelotów i rupieci, które - jeśli ja ich nie wezmę - zostaną wyrzucone. Czekałem więc na obiecany telefon. Przyszła wiosna. Kilka razy sam upewniałem się, czy wielkie porządki mnie nie przypadkiem nie ominęły. Po wiośnie przyszło lato, a kiedy lato się kończyło dostałem telefon, na który tak długo czekałem! Wiadomości dla mnie miały być lepsze, niż mogłem się spodziewać, bo nie będę musiał się fatygować, męczyć i sprzątać. Sąsiad z domu obok zaoferował swoją pomoc. Uporządkował strych, a nawet zrobił pożytek ze śmieci. Wnuki, które przyjechały do niego w wakacje zapragnęły naprawdę wielkiego ogniska, więc na rozpałkę jak znalazł! Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że owymi śmieciami okazała się przyczepka wiekowych mebli i pamiątek...



3/23/2014

Obrony dyplomów licencjackich z Pracowni Projektowania Mebla Akademii Sztuki w Szczecinie

W poniedziałek, 17. marca rozpoczęły się obrony dyplomów licencjackich Katedry Architektury Wnętrz Akademii Sztuki w Szczecinie. Tego dnia można było zobaczyć pięć realizacji z Pracowni Projektowania Mebla prowadzonej przez profesora Marka Owsiana i mgr Katarzynę Utecht.

Jako pierwsze zaprezentowane zostały siedziska "Twins" autorstwa Sandry Hoeppner. Jedno z nich nawiązuje ergonomią i wymiarami do krzesła, drugie do fotela.  Składają się one z geometrycznych stelaży stalowych, na których zawieszono elementy tapicerowane w żywych kolorach, które dzięki mocowaniu na napy stwarzają możliwość wymiany.

Mebel "Trinity" zaprojektowany przez Hannę Litwinowicz to odpowiedź na funkcjonalny obiekt  do niewielkich przestrzeni mieszkalnych. "Trinity" pełni rolę regału i... siedzisk! Dzięki specjalnie zaprojektowanemu systemowi wysuwania kolorowych elementów, które w układzie wyjściowym schowane są w grubości półek, zyskujemy trzy kubiki odpowiadające gabarytami  formom do siedzenia.

Kolejna propozycja to sofa "3:1" Marleny Mazur, w której skład wchodzą  trzy elementy: stalowa podstawa, twarda forma siedziska oraz pokrowiec uszyty ręcznie z grubego filcu. Użytkownik może zdecydować jaka wersja mebla odpowiada mu bardziej w danym momencie i jednym ruchem zdjąć lub zdjąć lub założyć obicie.

Autorką kolejnej realizacji  jest Olga Szpak.  Sofa "Triangle" o nieregularnej linii spełnia funkcję mebla do odpoczynku, ale dzięki zdejmowanym elementom tapicerki można w prosty sposób zamienić jej fragment w stolik kawowy.

Kombinację "Seat set" zaprojektowała Justyna Zimnicka. Tworzą ją trzy obite filcem w dwóch kolorach sześciany, pełniące rolę siedzisk i stolików oraz pionowa przesłona. "Seat set" pozwala budować dowolnie wymyślone przez użytkownika układy, natomiast w momencie, kiedy nie jest używany przyjmuje formę prostopadłościanu o podstawie jednego z kubików i wysokości ścianki.

Wydarzenie odbyło się w Trafostacji Sztuki w Szczecinie.

Siedziska "Twins", autor: Sandra Hoeppner

Siedziska "Twins", autor: Sandra Hoeppner

Siedziska "Twins", autor: Sandra Hoeppner

Siedziska "Twins" - makiety- autor: Sandra Hoeppner

"Trinity", autor: Hanna Litwinowicz

"Trinity", autor: Hanna Litwinowicz

Sofa "3:1", autor: Marlena Mazur

Sofa "3:1", autor: Marlena Mazur

Sofa "3:1", autor: Marlena Mazur

Sofa "Triangle", autor: Olga Szpak

Sofa "Triangle", autor: Olga Szpak

Sofa "Triangle", autor: Olga Szpak

"Seat set", autor: Justyna Zimnicka

"Seat set", autor: Justyna Zimnicka

Pozdrawiamy! :-)

3/16/2014

Od myśli koncepcyjnej do prototypu, czyli jak powstaje mebel



W momencie rozpoczęcia pracy w Pracowni Projektowania Mebla w Akademii Sztuki, a był to 2010 rok, nie przypuszczałam, że będzie to tak pasjonująca i wciągająca praca. Nie chodzi tylko o prestiż i dodatkowe doświadczenie zawodowe, raczej mam tu na myśli pracę ze studentami, którzy są dla mnie nieustającą inspiracją.
Bardzo lubię moment, kiedy zaczynamy pracę nad określonym tematem semestralnym. Studenci niepewnie przystępują do zadania, a ja nie wiem czego mogę się po nich spodziewać. Razem pracujemy nad wizją i formą, wzajemnie się nakręcając na nowe możliwości. Zajęcia odbywają się jako ćwiczenia i wykłady, ale to właśnie indywidualne korekty dają najwięcej możliwości twórczego rozwoju, rozwijają wyobraźnię, kształtują nowe postrzeganie formy, analizując przy tym funkcję i ergonomię oraz pamiętając, że każdy projekt ma służyć ludziom.
Pracę nad meblem zaczynamy od określenia funkcji i nakreślenia przeznaczenia przestrzeni w jakiej będą się znajdować, zebrania wymiarów i gabarytów. Badanie polega na pomiarach podobnych mebli z natury, szukaniu inspiracji - tu jest różnie, studenci poszukują natchnienia w naturze, materiałach i strukturach miejskich, architekturze, czasem nawet w historii. Wiadomo, że otwarcie się na innowacyjne myślenie wyzwala nowe formy. Po tak przygotowanym researchu możemy zaczynać pracę nad dalszymi etapami projektu.
Następnym krokiem, chyba najtrudniejszym, nie tylko dla studenta, są pierwsze szkice i makiety koncepcyjne w skali 1:10. Po wielu rozmowach, korektach, zaakceptowaniu formy, dostosowania wymiarów i kątów, sprawdzenia mechanizmów i ergonomii na makiecie w skali 1:1 wykonanej z zastępczych materiałów, możemy przystąpić do wykonania pierwowzoru. Z całego procesu nauczania najlepsze są efekty - gdy widzimy jak z szybkiego szkicu koncepcyjnego powstaje prototyp mebla, którego nie powstydziłaby się renomowana firma. Mam tu na myśli prototyp w skali 1:1 z materiałów docelowych, wykonany często przez samych studentów, jedynie przy pomocy lokalnych rzemieślników. Oczywiście nasi studenci cały czas uczestniczą w procesie realizacyjnym zaprojektowanych przez siebie mebli, jest to dla nich bardzo cenne doświadczenie, pomocne przy dalszych pracach nad kolejnym meblem, nie tylko dlatego, że student zna już możliwości technologiczne, ale przede wszystkim poznał już problemy, jakie może napotkać podczas kolejnej realizacji. Jest to proces, który trwa najdłużej, ale zawsze po skończonej pracy widać efekty i to jest najcenniejsze - obserwować jak powstaje gotowy produkt.

Poniżej droga projektowa na przykładzie mebla do przechowywania autorstwa Martyny Wojciechowskiej, studentki Akademii Sztuki w Szczecinie. Pracownia Projektowania Mebla, prowadzący prof. Marek Owsian, mgr Katarzyna Utecht.

Początkowe szkice

Pierwsza makieta

Makiety w skali 1:10

Dalsze poszukiwania formy

Końcowa makieta w skali 1:10

W trakcie realizacji

Prototyp 1:1

Prototyp 1:1

Plansza prezentacyjna



3/10/2014

Wszystko złoto, co się nie świeci!

Bardzo często odwiedzam sklepy ze starociami. Powody mam rożne. Czasem idę po konkretną rzecz, którą zwykle wcześniej sobie upatrzyłem, albo ktoś mi o niej powiedział, innym razem idę z założeniem, że jeśli coś wyjątkowo wpadnie mi w oko, stanie się moje, a bywają sytuacje, że muszę sobie po prostu popatrzeć. I tak każda dłuższa przerwa między codziennymi obowiązkami, spędzana jest przeze mnie właśnie w graciarniach. Celowo napisałem "w graciarniach", bo rzadko bywam w sklepach, gdzie meble są naprawdę wyselekcjonowane, każdy z nich ma swoją historię i lśni jakby wyprodukowano go wczoraj. Takie miejsca odwiedzam zdecydowanie rzadko, a właściwie powinienem napisać, że zdarzyło mi się to raz. Wolę iść tam, gdzie trzeba coś wyszukać, przerzucić cały stos krzeseł, by dokopać się do tego jednego, które znajdowało się na samym końcu (a później stwierdzić ze to jednak nie to). Mam kilka takich miejsc, ale z czasem przy mojej częstotliwości odwiedzin przestawały być one dla mnie interesujące. Poznałem cały asortyment, nowości nie było zbyt wiele, w oczy zaczęły mi się rzucać współczesne "kopie" made in ChRL wymieszane z oryginałami, a ceny coraz bardziej kosmiczne. Pewnego razu znalazłem w jednym z takich sklepów metalowe łóżko z IKEA, szukałem czegoś w tym rodzaju do postawienia na tarasie, zapytałem więc o cenę. Było o kilkadziesiąt złotych droższe od ceny nowej sztuki prosto ze sklepowej półki. Częstym i absolutnie nie do przebicia argumentem przy wycenianiu takich mebli jest hasło "bo stare". Postanowiłem poszukać nowego "źródła".
Któregoś dnia dostałem telefon, że na jednej z okolicznych wsi, w sporym budynku, gdzie dawniej mieściła się świniarnia, jest targ staroci, czynny tylko w weekendy od kwietnia do września, za to co chwilę przywożą tam coś nowego. Pojechałem, żeby to zobaczyć. Wspomniany budynek przeładowany był różnego rodzaju przedmiotami. Od niedziałających telewizorów i spalonych żarówek na sztuki po kije golfowe, ubrania i święte obrazki. Zwróciłem uwagę na kilka mebli, ale po tym jak się do nich dostałem  okazywało się, że są albo z płyty, albo z rożnych powodów w ogóle nie nadają się do użytku. Największym zainteresowaniem wśród sporej zresztą grupy kręcących się tam ludzi, cieszyły się meble nowe, takie z których wystarczyło jedynie obetrzeć kurz... Nic tu po mnie, jadę do domu. W tym momencie zupełnie niespodziewanie usłyszałem od sprzedawczyni, że z tyłu jest jeszcze magazyn, w którym trzymane są rzeczy nie do wystawienia na sprzedaż lub jeszcze bardziej tajemnicze, bo tak zwane "odłożone". Wszedłem tam i pierwsza moja myśl brzmiała mniej więcej: "przecież ja mam za mały samochód!". Ów magazyn wyglądał w ten sposób, że na sporej, prawie dwustumetrowej powierzchni leżała góra mebli, która przy wysokich ścianach sięgała sufitu. Przy każdym ruchu w powietrze wzbijały się kłęby kurzu, a przez niewielkie okna do środka wdzierało się słońce tworząc skośne słupy światła.  Było tam wszystko. Stare krzesła thonetowskie z wytłoczonymi na sklejkowych siedziskach ornamentami, dziesiątki tekturowych i skórzanych walizek, drewniane fotele do bujania, wezgłowia łóżek, toczone nogi do jadalnianych stołów, mosiężne żyrandole, kredensy, pufy, czy owalny niciak z szufladami na giętych nóżkach...